Trochę inna lista must have
18:57:00Tak sobie pomyślałam, że dawno nie było u mnie listy potrzeb/marzeń. Że ostatnie must have robiłam ubiegłej wiosny. To może zrobię? To...
Tak sobie pomyślałam, że dawno nie było u mnie listy potrzeb/marzeń. Że ostatnie must have robiłam ubiegłej wiosny. To może zrobię? To takie fajne zestawienia są zawsze. Nie raz wam coś podrzucę, zainspiruje. No to myślę - idę w to. Może i tym razem się uda. W końcu nowe kolekcje, kolory, pomysły. Na pewno jest coś o czym od dawna myślę, że potrzebuje. Albo coś o czym marze po nocach i ciułam po 5 zeta do skarbonki. I wiecie co? Nastąpił w trakcie zabierania się za ten post całkiem niezły zwrot akcji. Totalne zaskoczenie. Okazało się bowiem, że nie mam nic takiego. Szok. Nie łazi za mną żadna kiecka z nowej kolekcji. Nie potrzebuje butów. Firanki trochę już stare ale jeszcze dadzą radę. Poduszki, wieszaczki i inne kubeczki się jakoś nie znudziły. Okazało się wręcz coś totalnie przeciwnego. Zaczęłam chcieć POZBYWAĆ SIĘ rzeczy a nie POSIADAĆ NOWE. Co tu się porobiło się pytam (sama siebie ale i was, może ktoś wie, chętnie się dowiem)?
No i mam trochę jasność. Nie biegnę za trendami. Nie ma we mnie szalonej chęci posiadania tego co modne, nowe. Gdy mi czegoś brakuje to łapie się na tym że zanim ogarnę stronę sklepu to wchodzę na OLX. Co więcej, czasem zanim czegokolwiek postanowię szukać on line to robię to on real. Piwnica, szafa, może akurat gdzieś tam jest to czego potrzebuję. Omatkoicórko! Porobiło się!
Znalezione na "śmietniku" krzesła, o których nieśmiało wspominałam na fb, zaczynają nabierać kształtów. Jedno już dostało nowe, różowe ubranko. Wygląda świetnie! Jeszcze trzy i jak zapragnę zmienić coś w salonie to zmienię...krzesła. Z tych co mam na te kolorowe, które powoli powstają. Pastele na wiosnę? No lepiej być nie może. A to wszystko z zasobów domowych, bez wydawania kasy, bez zagracania chaty. A, możecie pomyśleć, że te krzesła śmietnikowe już zagraciły. Otóż nie. One otrzymały funkcję krzeseł dodatkowych. Poprzednie wykonujące tą fuchę po porostu się zamortyzowały i opuściły nasze skromne progi. Więc nic nie przybyło, nic nie ubyło. Stan się zgadza tylko jakość inna. Great!
Bywało kiedyś tak, że duperele zaprzątały mi myśli. Że jakieś rzeczy materialne chodził mi po głowie i ryły banie, że muszę je mieć. Ostatnio spotkała mnie podobna sytuacja. Też pewne rzeczy materialne dręczyły, ale nie "kup mnie, kup" tylko "weź coś wywal". Poczułam, że rzeczy zaczynają mnie przytłaczać. Jak mam ich za dużo to są wszędzie. Zawalają przestrzeń. Co zrobić? No trzeba się ich pozbyć. No to co. Porządki w szafie zrobiłam od a do z. Zarówno w moich ubraniach jak i dzieci. Boziuuu jak od razu na wątrobie się lżej zrobiło. Nie miałam pojęcia że to mi tak burzy ład. Ogarnięcie zajęło mi co prawda chwilę ale satysfakcja ogromna. I samopoczucie lepsze. Minimalizm jest super!
Nie wiem czy to nie zasługa dzieci, wieku, etapu w życiu czy telewizyjnej propagandy (a ta wiemy że potrafi prać mózg ostro). Mam odczucie, że dojrzałam do pewnych zachowań. Zaczynam czuć że przedmioty nie robią roboty (nie czuje kiedy rymuje). Zaczynam wiedzieć co w życiu jest ważne. No brzmi to jak przemiana wewnętrzna, ale spokojnie. To raczej nie jest etap oświecenia. Realnie patrząc na świat, coraz bardziej przemawiają do mnie inne wartości. Gdy wpada kasa na konto to nie lece na szybki szoping do HM (a uwierzcie, potrafię zaszaleć). Najpierw analizuje, rozpisuje sobie na co, po co. Wtedy nadmiar w kwocie tyle i tyle mogę roztrwonić.Wtedy to robię. Nigdy odwrotnie. Pomaga mi w tym zakupiony na początku roku planer budżetowy. On pokazał mi bardzo jak łatwo wydawałam to na co ciężko pracowałam. Papier przyjmie wszystko a ja jestem wzrokowcem. Zapisywanie na co wydało się kasę każdego dnia pomaga, miedzy innymi w ponownym nierobieniu błędów i trwonieniu kasy na głupoty. Zabieg z planerem trwa od stycznia. Jeszcze nie oszczędziłam milionów i raczej nie spodziewam się tak spektakularnej zmiany. Chodziło mi raczej o zapanowanie nad budżetem i rozsądne jego planowanie. Nie chce kolekcjonować rzeczy. Chce hajs na nowe poszewki wydać na bilety do np air space. Z tego mamy frajdę wszyscy, to buduje więzi, daje radość. To co teraz chcę kolekcjonować to chwile, momenty, wspomnienia. To budowanie relacji.
To co sprawia mi ostatnio również ogromną radość to empatia i bezinteresowna pomoc innym ludziom. Zauważyłam, że mało jest osób, które reagują na innych. Albo nam się spieszy albo nam się nie chce. Może się boimi? Nie wiem czego się bać kiedy starszej pani wypada z siatki kilka jabłek albo jakiś samochód na awaryjnych na prawym pasie potrzebuję żeby go tylko lekko zepchnąć. Wszyscy trąbią, omijają, udają, że nie widzą. A ja chce nauczyć swoje dzieci empatii. Chcę żeby pomogły niewidomemu na przejściu dla pieszych zamiast się z niego śmiać, chce żeby puszczały w kolejce do kasy panią w ciąży a nie z góry ją oceniały. Bezinteresowna pomoc to jest to co sama staram się robic na co dzień. Staram się pomagać. Kiedy tylko mogę - wspierać małymi gestami. Nie bądźmy obojętni. Nie ignorujmy, nie lekceważmy. Szanujmy się. Wydajesz mi się że to jest absolutny Must Have a nie nowa poszewka na poduszkę. Karma wraca. Bądźmy empatyczni. Bądźmy ludźmi.
No i na koniec, zachowując poniekąd charakter "must have" posta. To czego potrzeba żeby żyć to zdrowie. I to też ostatnio przewartościowało mi wiele. Na swojej drodze, w życiu codziennym spotykam wiele osób. Wiele z nich boryka się z problemami o których ja nie mam pojęcia. I każda z tych osób, KAŻDA, mając w bagażu doświadczeń walkę o zdrowie i życie powie to co ja teraz już też wiem. Po co ci to, po co ci tamto? Jak przyjdzie w życiu moment że nie będziesz wiedzieć czy będzie jutro, nowa sukienka nie pomoże. Oczywiście, może to być element który sprawi radość i na chwilę pozwoli zapomnieć. Każdy z nas cieszy się z różnych rzeczy. Ale czy nie cenniejsze będą wtedy chwile? Rodzina, przyjaciele, spacer, kino, wino, pogaduchy do rana czy nawet przytulenie się do kogoś bliskiego? I wiem, też od tych osób, że gdyby nie wsparcie innych to oni też by pewnie się poddali. W kupie siła i kupy nic nie ruszy!
Rany. Z posta o charakterze lajfstajlowym zrobił mi się post z przesłaniem, nostalgiczny. Ciekawa jestem waszych odczuć. Co myślicie, jak u was na co dzień to wygląda? Czy poniosło mnie za bardzo czy generalnie spoko, ale powinnam się napić i wyluzować? Trzymajcie się!